Odbieram od kobiety dokumenty, po czym
mocno zaciskam na nich palce. Czuję jak napięcie wzrasta, a krew w
moich żyłach zaczyna szybciej pulsować. A więc to już? Pytam
sama siebie, nie zwracając uwagi na niepoprawną formę zdania. Pragnęłam tego od
zawsze, ale stojąc tutaj, w tym miejscu, niczego już nie jestem pewna.
Wątpliwości, niczym ciemne, burzowe chmury, zaczynają kłębić się w mojej
głowie, nie dając ani chwili spokoju. Czy podjęłam dobrą decyzję? Czy
nie jest zbyt wcześnie? A może lepiej, żebym została w Bostonie? Miliony
pytań na minutę, ani jednej odpowiedzi. Gula w moim gardle z sekundy na sekundę
staje się coraz większa. Nerwowo przełykam ślinę, raz, później drugi...
Pełna lęku, po raz kolejny, dzisiejszego
dnia, spoglądam na wyświetlacz ogromnego elektronicznego zegara znajdującego
się tuż nad wejściem głównym. Duże cyfry wskazują dwudziestą pierwszą zero
pięć. Do odprawy zostało równo pół godziny. Zamykam powieki, jednak nie
zatrzymuję się. Powoli, niepewnym krokiem, wciąż podążam przed siebie. Najpierw
prawa, potem lewa, jedna za drugą. To zabawne, nigdy wcześniej nie pomyślałabym
nawet, że chodzenie, może stanowić takie wyzwanie. Nagle odczuwam coś dziwnego.
Jakby nieodpartą chęć rzucenia się do biegu i ucieczki jak najdalej miejsca, jak
je nazywam, sądu ostatecznego. Jedyne o czym teraz marzę to z
powrotem znaleźć się w swoim niewielkim, ale za to bardzo przytulnym pokoju.
Pragnę zamknąć się w tych czterech ścianach, otoczona rodziną. Gwałtownie się
obracam. Jednak dopiero zderzenie z czymś zdecydowanie większym od mnie,
uświadamia mi jak głupią i nieodpowiedzialną decyzję miałam zamiar właśnie
podjąć. To przecież wcale nie w moim stylu, ganię w myślach sama
siebie. Tracę równowagę, chwieję się lekko, raz w przód raz w tył. Przeszywa
mnie nieodparta wizja bliskiego spotkania z twardą, zimną, pokrytą płytkami,
podłogą. Lecz wcale nie upadam. Czuję jak czyjeś ręce przytrzymują mnie za
łokcie. Wciąż nie do końca jeszcze wiedząc, co właśnie miało miejsce,
automatycznie otwieram oczy. Widok który mi się ukazuje, niewątpliwie mnie
zaskakuje, aczkolwiek wcale nie negatywnie. Burza brązowych loków i soczyście
zielone tęczówki, to pierwsze, co przykuwa moją uwagę.
- Wszystko w porządku? - nuta chrypki w
głosie chłopaka sprawia tylko, że wydaje się być jeszcze bardziej przyjemny dla
ucha, cieplejszy.
- T-tak. - jego słowa szybko przywracają
mnie do rzeczywistości. Prostuję się i odzyskuję nienaganną postawę ciała.
Teraz stoję już całkiem stabilnie, jednak wciąż nie zabieram dłoni z jego
klatki piersiowej. - Ja, przepraszam. Naprawdę nie chciałam, nie zauważyłam
cię, nie wiem jak to się stało, nigdy mi się to... - zaczynam się
tłumaczyć, z resztą nieco nieudolnie. Słowa same wypływają z moich
ust, po raz kolejny tracę dzisiaj kontrolę.
- Hej, spokojnie. Nic się nie stało. -
serdecznie się do mnie uśmiecha, a ja dopiero teraz dostrzegam urocze dołeczki,
które pojawiają się wtedy w jego policzkach. - Poza tym, ja też powinienem był
uważać. - podąża za moim wzrokiem, który zatrzymuje się na jego dłoniach. Odruchowo
je zabiera. Cień zakłopotania przemyka przez jego twarz. Jednak znika równie
szybko, co się pojawił. - Chętnie bym tu z tobą jeszcze został i pogawędził,
ale niestety muszę już lecieć, mam do załatwienia kilka spraw. Do zobaczenia.
- Mam nadzieję, dodaję w myślach.
Posyła mi kolejny promienny uśmiech, po
czym odchodzi, co jakiś czas spoglądając jednak w moją stronę. Po chwili już go
nie ma, jego postać znika pośród, stale gromadzących się, ludzi. A ja? Wciąż
stoję w tym samym miejscu, nieco oszołomiona. Claire, do moich uszu
dobiega melodyjny głos, zresztą tak dobrze mi znany. Lekko potrząsam głową, po
czym obracam się w kierunku, z którego dochodzi. Emily biegnie w moim kierunku,
a rodzice podążają tuż za nią. Bezwiednie się uśmiecham, aby już za chwilę
znaleźć się w ich objęciach. Tak bardzo będzie mi tego brakowało,
czuję jak łzy napływają mi do oczu. Mimo to, wcale nie płaczę. Wiem, że muszę
być silna, dla nich. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nawet
jedna, najdrobniejsza, chwila słabości może okazać się tragiczna w skutkach.
Mimowolnie, po raz ostatni, zerkam w
stronę, gdzie zniknął tajemniczy nieznajomy. Jednakże bezustannie
męczy mnie nieodparta myśl, że gdzieś już go widziałam.
**
Mijam kolejne rzędy samolotowych
siedzeń. Siedemnasty, osiemnasty, dziewiętnasty... Miejsce
19B. Rozgląda się dookoła. Byłam ostatnią osobą w kolejce do odprawy, a kiedy
wchodziłam do tunelu, wszystkie bramki zostały właśnie zamknięte. Zajmuję
jedno z trzech pustych miejsce, to najbliżej okna, z nadzieją, że jego
właściciel już się nie pojawi. Nie mam najmniejszej ochoty na nieoczekiwanych
towarzyszy podróży. A przecież zawsze istnieje jeszcze opcja, że któryś
z nich mógłby okazać się seryjnym mordercą, śmieję się sama do siebie.
Duży fotel obity jasną skórą okazuje się być zaskakująco wygodny. Zakładam
słuchawki, po czym włączam przypadkową piosenkę. Już po chwili do moich uszu
dobiegają pierwsze słowa What's a wonderful world Louisa
Armstronga. Trafny wybór.
Spoglądam nerwowo na ekran telefonu.
Półgodzinne opóźnienie, już na samym początku, nie może wróżyć nic
dobrego. Wręcz cudownie, zaklinam w myślach. Miałam nadzieję,
że uda mi się jeszcze dzisiaj zapoznać z miastem, wyhaczyć jakieś niezbyt
drogie restauracje ze smacznym, domowym jedzeniem, zapoznać się z kampusem.
Jednak wszystkie moje dotychczasowe plany najwyraźniej legną w gruzach, a czasu
wystarczy mi jedynie na drobne zakupy niezbędnych artykułów w pobliskim,
wielobranżowym sklepiku lub całodobowym markecie. O ile taki w ogóle
jest gdzieś w pobliżu, wzdycham zrezygnowana. Jedynym pocieszeniem
jest dla mnie fakt, iż jestem w stu procentach przygotowana na poniedziałkowe
zajęcia. Już pierwszego dnia, po tym jak dowiedziałam się, że wyjeżdżam do
Londynu, skrupulatnie zaznajomiłam się z planem zajęć oraz pierwszymi
rozdziałami wszystkich podręczników, przewidzianych na ten rok akademicki. Nie
mogłam pozwolić sobie na jakiekolwiek braki, nie wspominając nawet o
zaległościach. No cóż, nigdy nie należałam do osób, które lubią odkładać
wszystko na później. Wróć. Nigdy nie odkładam niczego na ostatnią
chwilę. Wszystko wykonuję od razu, przed czasem, zawsze. Odkąd
tylko pamiętam, jestem osobą zorganizowaną i poukładaną. Ale przecież nie ma w
tym niczego złego, bo właśnie dzięki temu mogę studiować na jednej z najbardziej
prestiżowych uczelni na świecie.
Zerkam w stronę, z której dochodzą głosy.
Moim oczom ukazuje się znajomy widok, którego jednak już nigdy
nie przypuszczałam zobaczyć. Zza rogu jednego z siedzeń wyłania ta sama ciemna
kurtka. Chłopak podąża za wysoką kobietą, ubraną w granatowy uniform.
Zatrzymują się tuż obok mnie. Wyjmuję słuchawki i przyglądam się, z
zaciekawieniem, zaistniałej sytuacji.
- Jeszcze raz, bardzo pana przepraszamy.
Taka pomyłka w ogóle nie powinna była mieć miejsca. W ramach rekompensaty
proponujemy darmowe napoje i przekąski.
- Nic nie... - przerywa nagle,
kiedy jego wzrok napotyka moje spojrzenie. Początkowo na jego twarzy maluje się
wyraz zdziwienia, który jednak szybko zastępuje promienny uśmiech. -
...szkodzi. - dodaje po chwili, wciąż jeszcze nieco rozbawiony, zachwycony?
- Przepraszam panią, ale to miejsce należy do tego pana.
Niestety będzie się pani musiała prze... - tym razem stewardessa zwraca się do
mnie.
- Nie ma takiej potrzeby, usiądę obok. -
chłopak jednak nie pozwala jej dokończyć.
- Jest pan pewien? - upewnia się kobieta -
Chciał pan miejsce przy oknie.
- Myślę, że tak. - odpowiada bez
zastanowienia, wciąż się uśmiechając.
- W takim razie, życzę udanej podróży.
Gdyby czegoś państwo potrzebowali, jestem do państwa dyspozycji. - recytuje
formułkę, po czym odchodzi, zostawiając nas samych.
Zapowiada się całkiem ciekawie, myślę spoglądając przez szybę. Głos
dobiegający z głośników zaleca pasażerom zapięcie pasów i przygotowanie się do
startu. Zaciskam pięści i zaczynam pocierać nimi nerwowo o kolana. Czuję jak
moje serce raptownie przyspiesza. Ogarnia mnie nieodparte wrażenie, że bije tak
głośno, iż wszyscy znajdujący się w samolocie, mogą je bez problemu usłyszeć.
Lęk narasta, a moja twarz robi się coraz bledsza. Opuszczam powieki, jednak to
niczego nie zmienia. Zaczynam odliczać sekundy. Jedna, druga,
trzecia...
- Pierwszy raz lecisz samolotem? - jego
głos sprowadza mnie z powrotem na ziemię. Najwyraźniej zmiana w moim zachowaniu
nie umknęła uwadze chłopaka, zresztą nic dziwnego.
- Tak, znaczy nie... - zaczynam się jąkać.
Biorę głęboki wdech, po czym kontynuuję, już nieco spokojniej. -
Nie zupełnie. Po prostu... - przerywam i chwilę się zastanawiam - ...pierwszy
raz lecę sama. Zawsze trochę się stresuję podczas startu, a teraz... Sam
rozumiesz? - bardziej pytam niż stwierdzam. Rozmówca przez chwilę
badawczo mi się przygląda, a zaraz potem w jego oku pojawia się błysk.
- Co pomogło ci wtedy wrócić do siebie? -
łagodny ton sprawia, że moje mięśnie nieco się rozluźniają. Szybko wracam
pamięcią do swojego ostatniego lotu.
- Siostra podała mi swoją dłoń... -
wypalam bez namysłu. Jednak gdy orientuje się, co właśnie powiedziałam, jest
już za późno. Czuje jak jego palce przeplatają się z moimi. Odruchowo chcę
zabrać rękę lecz ta odmawia mi posłuszeństwa, zupełnie jakbym straciła nad nią
kontrolę. Przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele, tym samym
przywracając harmonię każdej jego komórce. Z sekundy na sekundę napięcie spada,
Moja twarz odzyskuje swój naturalny odcień, a na policzkach pojawiają się
delikatne rumieńce. Kiedy walka myśli w mojej głowie ustaje, nasuwa się kolejne
pytanie. Dlaczego jego dotyk podziałał na mnie w takim stopniu?
Spoglądam na ich dłonie, na co uścisk
chłopaka wyraźnie słabnie. Uśmiechając się, zabiera rękę, co z niewiadomych
przyczyn, rozczarowuje mnie?
- Harry - chłopak ponownie wyciąga dłoń w
moją stronę, a uśmiech wciąż nie schodzi z jego twarzy. Zupełnie jakby stanowił
jej nieodłączną część.
- Claire. - odwzajemniam gest. Przez
moment się waham, jednak po chwili dodaję - Czy my już kiedyś...? - wskazuję
raz na siebie, raz na niego.
- Myślę, że zapamiętałbym kogoś tak... -
szuka odpowiedniego określenia - ciekawego. - w jego oczach maluje się coś na
wzór rozbawienia, jednak nie dostrzegam w nim ani grama złośliwości. Jedynie
niewinność, jak u dziecka.
- Wybacz, nie wiem, co się dzisiaj ze mną
dzieje. Zazwyczaj taka nie jestem...
- Poczekaj, bo chyba nie zrozumiałem.
Zazwyczaj nie jesteś ciekawa? - pyta z jeszcze większym rozbawieniem, a ja
czuję jak moja twarz staje się cała czerwona. - Spokojnie, tylko żartowałem. -
rozluźniam się. - W takim razie opowiedz mi, jaka jest prawdziwa Claire?
- Hmm... - zaczynam - Prawdziwa Claire
Watson jest zorganizowana, a jej życie w niczym nie przypomina tego chaosu i
roztargnienia, które miałeś okazję dzisiaj zobaczyć. - zadziwia mnie fakt, jak
swobodnie czuję się w jego towarzystwie. - Sama nie wiem. Może to wszystko
spowodowane jest tym, że właśnie rozpoczyna się nowy etap mojego życia,
pierwszy raz samodzielnie opuszczam Boston, a tym bardziej Stany Zjednoczone,
przeprowadzam się do Londynu, który znajduje się tysiące kilometrów od mojego
domu, zaczynam studia medyczne na Oxfordzie... - widząc uśmiech na jego twarzy,
przerywam i zaczynam śmiać się sama z siebie. - A teraz nie mam nawet bladego
pojęcia, dlaczego ci to wszystko mówię? Przepraszam, chyba po prostu musiałam
to z siebie wreszcie wyrzucić...
- I ty mówisz, że nie jesteś ciekawą
osobą? - pyta, wlepiając we mnie spojrzenie. - Już po tak krótkim czasie, mogę
stwierdzić, i z to z całą pewnością... - akcentuje - ...że jesteś milion razy
bardziej interesująca niż wszystkie osoby ze środowiska, w którym pracuję. -
kończąc swoją wypowiedź, wymownie unosi brwi.
- Czym się zajmujesz? - czując jak moje
policzki się rumienią, postanawiam zmienić temat.
- Muzyką. - odpowiada, zupełnie zwyczajnie
- Trochę śpiewam, ale teraz chcę odłożyć na bok sprawy zawodowe i zająć się na
poważnie studiowaniem medycyny na Oxfordzie.
- Czekaj, czy ty właśnie powiedziałeś,
że...?
- Tak, więc na twoim miejscu nie liczyłbym
na to, że szybko się mnie pozbędziesz. - śmieje się, teatralnie grożąc mi
palcem.
- Zaczynam się bać. Brzmiało to dosyć
groźnie. - żartuję na co, oboje wybuchamy gromkim śmiechem. - Wiesz, wciąż
odnoszę jakieś dziwne wrażenie, że skądś cię kojarzę, mimo, że wiem...
- To całkiem możliwe. - stwierdza jak
gdyby to było czymś zupełnie naturalnym.
- Ale przecież mówiłeś, że...
- No tak... - lekko uderza się otwartą
dłonią w czoło - Czasami jestem takim idiotą. - zastanawia się przez moment, a
później robi coś, czego zupełnie bym się nie spodziewała...
Lepsze niż
słowa,
Ale więcej
niż uczucie...
- Nazywasz się Harry Styles, tak? - śmieję
się, gdy wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Chłopak kiwa twierdząco
głową.- Gdyby moja młodsza siostra dowiedziała się, że cię poznałam... Jest
waszą wielką fanką. - tłumaczę.
- Jeśli jest choć trochę podobna do
ciebie, musi być niezwykle uroczą osobą. - kwituje, obserwując jak moja twarz po
raz kolejny się czerwieni. I chociaż znam go dopiero kilka godzin, już wiem, że
w jego obecności, wcale mi to nie przeszkadza...
**
Od autorki (część pierwsza): Witam Was, moje aniołki ;* Przybywam do Was z pierwszym rozdziałem, a właściwie moją częścią ;) Jak to się mówi, pierwsze koty za płoty ^^ Mam nadzieję, że chociaż w najmniejszym stopniu, udało mi się Was zaciekawić i zostaniecie z nami na dłużej ;* Chciałam też podziękować cudownej Mona Lisie, której bloga chciałabym Wam gorąco polecić, za wspaniały komentarz, który zostawiła pod prologiem. Nie spodziewałam się go ujrzeć nawet w najśmielszych snach. Sprawił mi tyle radości, dał tyle szczęścia i motywacji... Kochanie, jesteś Aniołem ;* Dziękuję Ci z całego serca <3 A na sam koniec zapraszam Wam do czytania i komentowania ;3 Wasze opinie tak wiele znaczą ;* ~ N. <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy! To naprawdę wiele dla nas znaczy ;*